Miejskie Przedszkole nr 22 w Katowicach

Do naszego przedszkola uczęszczają dzieci w wieku 2,5 - 6 lat. Jest to przedszkole 3-oddziałowe - przystosowane do opieki nad 75 dziećmi.



W przedszkolu znajdują się 3 sale zabaw, 2 łazienki, sala rekreacji - służąca jednocześnie jako sala gimnastyczna, wyposażona w sprzęt sportowy. Sale zabaw są wyposażone w odpowiednie do wieku dzieci zabawki , gry i sprzęty edukacyjne.



Przedszkole posiada własny ogród z roślinami ozdobnymi , piaskownicą, boiskiem oraz sprzętem do zabaw ruchowych - bieżnie, mostki, huśtawki itp.



czwartek, 24 lipca 2014

ADAPTACJA DO PRZEDSZKOLA

W prawidłowym rozwoju małego dziecka przedszkolny debiut odgrywa bardzo ważna rolę. Zły start życia społecznego dziecka może zaważyć na jego późniejszych kontaktach zarówno z innymi dziećmi jak również z osobami dorosłymi. Może również wpłynąć na ukształtowanie jego zachowań emocjonalnych. Dzieci w wieku trzech lat bardzo łatwo tracą poczucie bezpieczeństwa, a najważniejszymi przeszkodami udanej adaptacji do przedszkola są:
- zmiana trybu i rytmu życia
- zmiana form zaspokajania potrzeb zarówno biologicznych jak i
emocjonalnych
- nauka podejmowania kontaktów z nieznajomymi ludźmi
- konieczność zdobywania szybkiej orientacji w nowym środowisku
- nowość pozycji dziecka w grupie przedszkolnej (zupełnie inna niż w
rodzinie)
- kształtowanie poczucia przynależności do nowej grupy społecznej
(grupa przedszkolna)
- często, równoległa zmiana w sytuacji rodzinnej spowodowana
powrotem bądź podjęciem pracy zawodowej przez matkę dziecka

To bardzo duże zmiany dla naszego bardzo jeszcze egocentrycznego malucha. Musimy mu pomóc.

Czy twój maluch może pójść do przedszkola?

Adaptacja do przedszkola przebiegnie bez zakłóceń, jeśli maluch jest przygotowany do samodzielności w zakresie:

jedzenie – panie mogą trochę pomóc, ale nie będą karmić
mycie rąk i buźki – w przedszkolu te zabiegi higieniczne powtarzane są często w okolicy spacerów oraz posiłków
ubieranie się – w okolicach spacerów oraz leżakowania, panie mogą oczywiście trochę pomóc, ale nie będą ubierać każdego dziecka
wyrażanie swoich potrzeb – maluch powinien umieć wołać kiedy chce siusiu

Co zrobić, żeby maluch chciał pójść do przedszkola?

„...Jeśli będziesz grzeczny to po powrocie z nad morza zaprowadzę cię do raju zabaw i zabawek.
Takich zabawek jakich nie masz. Śliczna pani Basia będzie opowiadać najpiękniejsze bajki, a pani Zosia będzie wymyślać zwariowane zabawy i nauczy cię robić strasznie śmieszne zwierzątka z kasztanów....”


Połowa sukcesu w adaptacji malucha do przedszkola to przekonanie mamy, że przedszkole jest najlepszym środowiskiem stymulującym jego rozwój. Jeśli mama jest o tym przekonana to potrafi spowodować, że maluch zapragnie bawić się z dziećmi w przytulnym i kolorowym przedszkolu. Oczywiście nie można maluchowi opowiadać nierealnych szczegółów, które nigdy się nie spełnią. Malucha nie możemy rozczarować! Opowieści o przedszkolu powinny odpowiadać rzeczywistości. Dlatego warto wcześniej obejrzeć przedszkole, poznać panią przedszkolankę albo i samą panią dyrektor. A potem razem z maluchem pooglądać przedszkole z zewnątrz – najlepiej wtedy kiedy w przedszkolnym ogródku jest gwarno i wesoło, a podczas wakacji spróbować obejrzeć uśpione lub remontowane przedszkole w środku. Fajnie, jeśli maluch może potrzymać jakąś atrakcyjną dla niego przedszkolną zabawkę, albo pohuśta się w przedszkolnym ogródku. Jeszcze lepiej, jeśli uda się zapoznać malucha z panią przedszkolanką, która będzie prowadzić jego grupę.

Oswojenie niepokoju przed nieznanym to olbrzymi krok naprzód.

Co zrobić jeśli maluch nawet po 2 –3 miesiącach nie będzie chciał chodzić do przedszkola?

Musisz zbadać sprawę. Spokojnie, bez paniki, rozpoczynając od postawienia hipotez:
1. twój maluch nie radzi sobie, ponieważ jeszcze emocjonalnie i
społecznie nie dojrzał do przedszkola.
2. przedszkole jest złe

Trzecia hipoteza nie istnieje.

Musisz porozmawiać o zachowaniu dziecka w przedszkolu z panią przedszkolanką, a także z twoim maluchem o przedszkolu. Najlepiej, jeśli pobawicie się razem w przedszkole: ty jako dziecko, maluch jako pani przedszkolanka. Taka zabawa, pomoże wyjaśnić niepokoje twojego malucha.

W wypadku udokumentowanej niedojrzałości dziecka do przedszkola zrobisz mu krzywdę zostawiając je w przedszkolu. Za rok wszystko pójdzie gładko.

W wypadku sygnałów, że coś w przedszkolu nie podoba się ani maluchowi, ani tobie – poszukiwanie nowego przedszkola powinno stać się twoim priorytetem.



Gdzie znaleźć więcej informacji o adaptacji dziecka do przedszkola?

1. Florek A. 1998: Przedszkole dobre dla dziecka. Warszawa, Rabbe
2. Gruszczyk-Kolczyńska E., Zielińska E. – “Płaczę i rozpaczam, gdy muszę iść do przedszkola. (O kłopotach adaptacyjnych dzieci i o tym, w jaki sposób można je zmniejszyć)”; w: Wychowanie w przedszkolu 2/1998 r.
3. Lubowiecka J. 2000– Przystosowanie psychospołeczne dziecka do przedszkola; WSiP; Warszawa

Ewa Kostarczyk - psycholog
Wyższa Szkoła Humanistyczno-Ekonomiczna; Łódź

wtorek, 22 lipca 2014

Zachęć dziecko do mówienia


Doskonale wiesz, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie, a na osiągniecie kolejnych etapów rozwojowych trzeba cierpliwie czekać. A mimo to, kiedy zbliża się dzień jego pierwszych urodzin, z niecierpliwością wsłuchujesz się w dziecięcy słowotok- chcesz bowiem z niego wyłapać pierwsze słowo malucha.


Respektując indywidualne tempo rozwoju dziecka możesz jednocześnie zachęcać go do mówienia- i to niemal od pierwszych dni jego życia. Zanim dziecko zacznie wypowiadać słowa, musi przejść przez etap głużenia (od około 2 miesiąca życia niemowlę wymawia: g, gli, k), i gaworzenia (od około 4 miesiąca niemowlę wypowiada sylaby: ma, ta, ba). Możesz powtarzać dźwięki, które dziecku uda się wymówić- powodujesz tym samym pobudzenie słuchowe i słowną reakcję malucha, a i dziecko ucieszy się, że słyszy to, co umie powiedzieć. Jednak prawdziwe pole do popisu masz wtedy, kiedy dziecko jest już nieco starsze.

1. Nazywaj rzeczy
Gdy pociecha chwyta cię za nos- powiedz, że „to nos”. Gdy bawicie się pluszakiem opisuj-  „to jest miś, tu ma oczko, tu nosek, a tu czerwoną bluzeczkę w zielone kropki”. Kiedy siadacie do obiadu- pokazuj i nazywaj przedmioty- w ten sposób uczysz jak kojarzyć słowo z obrazem i przedmiotem. Nowe słowa powtarzaj wiele razy.

2. Zadawaj pytania
Oglądając książeczkę lub zabawkę możesz zadawać pytania: „gdzie miś ma nosek?”, a malec będzie wskazywał odpowiedź. Uwaga- badania wykazały istnienie silnego związku pomiędzy ilością czasu poświęcanego przez rodziców na „dialog” z dzieckiem, a intelektualnym rozwojem dziecka.

3. Mów tak, jak chciałabyś, by mówiło twoje dziecko
bowiem to do ciebie maluch uczy się mówić i to ty utrwalasz jego wzorce. Mów spokojnie, powoli i wyraźnie; nie zdrabniaj przesadnie- niech marcheweczka zostanie jednak marchewką, a „cio bobaśku” niech odejdzie w zapomnienie; używaj wszystkich, nie tylko najprostszych słów.

4. Bądź komentatorem
Opowiadaj maluchowi o wszystkim, co je otacza, mów jak najwięcej i jak najczęściej- bądź po prostu komentatorem waszego życia. Uwaga-badania wykazały, że jakość i ilość werbalnych interakcji bezpośrednio wpływa na to, jak szybko Twoje dziecko nauczy się mówić.

5. Baw się dźwiękami
Pokazując dziecku zwierzę, pod obrazek podłóż glos- używaj słów dźwiękonaśladowczych: „kwa, kwa”, „miau miau” czy „ hau, hau”- przy okazji nauki rozbawisz też malucha.

6. Bądź narratorem
Kup książeczki- te pierwsze, plastikowe z miękkimi stronicami i te poważniejsze- tekturowe. Oglądajcie je wspólnie- tobie przypadnie rola narratora- opisuj zatem wszystko, co widzisz: „To jest chłopiec. Chłopiec bawi się piłką. Piłka jest czerwona”- w ten sposób maluch uczy się nowych słów.

7. Powtarzaj się
Wydaje ci się, ze oglądanie dziesiąty raz tej samej książeczki opatrzonej tym samym twoim komentarzem jest nudne? Nie dla malucha- on lubi to, co jest mu znane, a dzięki powtórzeniom wszystko szybko zapamiętuje.

8. Słuchajcie muzyki, śpiewaj piosenki
Włączaj muzykę, którą lubisz- pamiętaj tylko, żeby nie była zbyt głośna. Śpiewaj piosenki nawet wtedy, kiedy uważasz, ze zdecydowanie nie powinnaś- dla dziecka twój głos jest i tak najpiękniejszy. Możesz też „uczyć” dziecko prostych piosenek jak choćby „Wlazł kotek na płotek”- powtarzając ją wiele razy ćwiczysz pamięć szkraba.

9. Karm piersią (jeśli możesz) i zwracaj uwagę na sposób jedzenia
Ssanie jest dobrym ćwiczeniem dla aparatu mowy- dla języka, warg i policzków. Jeśli dziecko wkłada do buzi paluszki, pozwól mu na to (podawaj też gryzaka). Od szóstego miesiąca niech próbuje samo jeść, a gdy go karmisz, wsuwaj łyżeczkę do ust poziomo, nie pod kątem. Uwaga-zaburzenia połykania i żucia mogą poprzedzić zaburzenia mowy.

10. Ciesz się każdym słowem
Zachęcaj dziecko do mówienia, chwal je- ale nie zmuszaj go do niczego i nie popędzaj. Zachwyt i radość mamy nad choćby najmniejszym osiągnięciem to najlepsza zachęta dla malca. Kiedy dziecko zobaczy twą radość, wie, że warto się starać.

11. Niech maluch widzi jak mówisz
Od samego urodzenia dzieci uwielbiają patrzeć na innych, lubią też. gdy się do nich mówi. Świetną zabawą będzie zatem dla malca obserwowanie twojej twarzy wtedy, gdy coś opowiadasz- dziecko przyglądając się, uczy się otwierać usta i właściwie układać je do różnych dźwięków.

12. Recytuj (czytaj) wierszyki
Czytanie (lub recytowanie) prostych, krótkich wierszyków doskonale wyrabia słuch i ćwiczy pamięć dziecka; dzieciaki dobrze bawią się przy rytmicznych wierszykach jak „Siała baba mak”, „Sroczka kaszę warzyła” i szybko je zapamiętują.

13. Przypomnij sobie wyliczanki i zabawy słowno-dotykowe
Dzieciaki uwielbiają rytmiczne wyliczanki, wierszyki (choćby i te bez sensu), zabawy słowno-dotykowe (których treści towarzyszą zabawne gesty)-  „Idzie kominiarz po drabinie”. Dzięki niewyszukanym zabawom w „kosi łapki”, robienie pa, pa czy klaskanie– maluszek dodatkowo opanuje rozumienie poleceń.

14. Zachęcaj do posługiwania się mową
Postaraj się, by maluch powoli zamieniał gesty na słowa (oczywiście w miarę swoich możliwości) i  jeśli pokazuje paluszkiem pokój obok spytaj, czy chcesz, żebyście poszli właśnie TAM?

niedziela, 20 lipca 2014

Zachęcanie dziecka do współpracy i samodzielności

Rodzice, którzy są zadowoleni ze swoich dzieci, zwykle mogą liczyć na swoje pociechy. Takie dzieci chętnie pomagają swoim rodzicom, są otwarte na współpracę i często samodzielne. Jak tego dokonać? Jak zachęcać dzieci do współpracy i samodzielności?

Często:
- uważamy, że zrobimy coś szybciej i lepiej niż dziecko;


- zmuszamy dziecko do „współpracy” rozkazując, krytykując, grożąc;


- trudno nam się pogodzić się z tym, że dzieci popełniają błędy;


- postrzegamy błędy naszych dzieci jako swoje porażki;


- na każdym kroku udzielamy dobrych rad;


- staramy się za wszelką cenę chronić je od bólu czy niezadowolenia;


- wstydzimy się za wybory dziecka;


- uważamy, że dziecko sobie nie poradzi, itp.





Aby zachęcić do współpracy, należy przede wszystkim zrezygnować z...
rozkazywania, moralizowania, obwiniania i straszenia na rzecz metod opartych na wzajemnym zrozumieniu, szacunki i tolerancji. Dowiecie się, jakie są najlepsze sposoby zachęcania do współpracy oraz jak postępować, aby dzieci były samodzielne. 

sobota, 19 lipca 2014

… 8 POWODÓW, BY JEŚĆ ŚLIWKI …

Są naturalną receptą na zaparcia. Zawierają działające przeciwnowotworowo antyutleniacze, błonnik, niezbędne minerały (magnez, potas, żelazo, fosfor, bor) i witaminy (A, C, E, B6, K, PP). To bogactwo dobroczynnych składników nie może pozostać bez wpływu na nasze zdrowie. Rzeczywiście śliwki, również suszone, to jeden z najzdrowszych owoców. Dlaczego warto je jeść?

Pomagają schudnąć
Badania prowadzone przez naukowców z uniwersytetu w Liverpoolu dowiodły, że dieta, która zawiera suszone śliwki, pomaga skutecznie pozbyć się zbędnych kilogramów. Osoby, które regularnie jadły tę przekąskę, po 12 tygodniach straciły o ok. 2 kg więcej niż te, które jej nie spożywały. To dość zaskakująca informacja biorąc pod uwagę kaloryczność suszonych śliwek (100 gram dostarcza ponad 260 kcal), ale zrozumiała jeśli rozpatruje się ilość zawartego w nich, wspomagającego odchudzanie włókna pokarmowego. Otóż 100 gram suszonych śliwek zawiera aż 9,4 błonnika! Naukowcy uważają, że to właśnie dzięki niemu śliwki odchudzają. Największym wyzwaniem na diecie jest bowiem opanowanie głodu. Tymczasem zawarty w śliwkach rozpuszczalny błonnik normalizuje poziom glukozy we krwi, ale przede wszystkim pęczniejąc w żołądku na długo zapewnia uczucie sytości.
8 powodów, by zacząć jeść śliwki

Zapobiegają nadciśnieniu
Śliwki mają wysoką zawartość potasu, który pomaga w regulacji ciśnienia krwi. 100 gram śliwek, czyli ok. 5-6 sztuk, dostarcza 208 mg potasu, ale już pół szklanki suszonych ma aż 550 mg potasu! Warto z tego korzystać (dzienne zapotrzebowanie na ten pierwiastek dla dorosłej osoby to 3500 mg), ponieważ potas zachowuje się jak antagonista jedzonego w nadmiarze sodu i przyczynia się do obniżenia ciśnienia krwi oraz reguluje gospodarkę wodną organizmu.
Wyniki badań opublikowanych w „Archives of Internal Medicine” dowodzą, że duża ilość soli w codziennej diecie jest mniej szkodliwa niż sytuacja, gdy nakłada się na nią jeszcze niewielkie spożycie potasu. Badając ponad 12 tys. osób przez 15 lat naukowcy doszli do wniosku, że osoby spożywające dużo soli i mało potasu są dwukrotnie bardziej narażone na zgon z powodu zawału serca w porównaniu do tych, które w dużych ilościach jedzą zarówno sód, jak i potas.
8 powodów, by zacząć jeść śliwki

Likwidują zaparcia
Śliwki to jeden z najlepszych naturalnych leków na zaparcia. Zawarte w nich duże ilości pektyn, czyli błonnika rozpuszczalnego, usprawniają perystaltykę jelit i ułatwiają wypróżnianie, a mówiąc bardziej obrazowo wręcz wymiatają z przewodu pokarmowego i zwojów jelitowych wszystko, co niepotrzebnie tam zalega. 100 gram surowych śliwek zawiera ok. 1,4 gramy błonnika. Jednak prawdziwą jego skarbnicą są śliwki suszone. Zjedzenie 100 gram dostarcza niemal 10 gram błonnika!
Należy jednak pamiętać, że suszone śliwki są bardzo kaloryczne, a nadmiar w niczym nie jest wskazany, dlatego lekarze zalecają zjadanie 3-5 suszonych śliwek dziennie. Dobre skutki daje też zalanie ich wrzątkiem i pozostawienie na noc. Rano należy wypić płyn i zjeść owoce.
8 powodów, by zacząć jeść śliwki

Wzmacniają kości i zapobiegają osteoporozie
Śliwki, zwłaszcza suszone, zawierają niezwykle cenny, ale dość rzadko występujący pierwiastek: bor. Ostatnie doniesienia naukowe wskazują, że odgrywa on dużą rolę w zapobieganiu osteoporozie.
Badania prowadzone na uniwersytecie stanowym na Florydzie dowiodły, że wzbogacenie diety w suszone śliwki skutkuje znaczącym wzrostem gęstości kości. Eksperyment dotyczył kobiet po menopauzie, bo to one statystycznie najbardziej narażone są na osteoporozę. Okazało się, że gęstość kości pań, które codziennie zjadały 100 gram suszonych śliwek znacznie poprawiła się w porównaniu z tymi, które zjadały ich mniej.
8 powodów, by zacząć jeść śliwki

Obniżają poziom cholesterolu
Zawarty w śliwkach błonnik obniża poziom złego cholesterolu we krwi. W jaki sposób? Wiążąc kwasy żółciowe i przyspieszając ich wydalanie. To o tyle istotne, że wątroba korzysta z kwasów żółciowych przy produkcji cholesterolu. Im szybciej zostaną więc one usunięte z organizmu, tym mniej zdąży wzrosnąć poziom tej niebezpiecznej dla zdrowia substancji.
Warto jednak wiedzieć, że cholesterol nie zawsze jest zły. Wchodzi w skład wszystkich komórek, jest niezbędny dla prawidłowego trawienia, bierze udział w wytwarzaniu niektórych hormonów. Problem zaczyna się wtedy, kiedy w organizmie jest zbyt dużo tzw. złego cholesterolu (LDL). To on powoduje bezpośrednie zagrożenie chorobą wieńcową, a na jego wzrost narażone są przede wszystkim osoby spożywające duże ilości nasyconych kwasów tłuszczowych, pochodzących głównie z produktów zwierzęcych.
8 powodów, by zacząć jeść śliwki

Chronią serce
Ze względu na dużą zawartość przeciwutleniaczy, śliwki zapobiegają chorobom serca. Chronią naczynia krwionośne niszczone przez zalegający w nich tlen pozostały po procesach przemiany materii. Istotny dla zminimalizowania ryzyka chorób serca jest także zawarty w tych owocach potas, który obniża ciśnienie krwi oraz zapobiegający wchłanianiu się cholesterolu błonnik.
Wyniki badań opublikowanych w czasopiśmie „Archives of Internal Medicine” dowodzą, że osoby, które spożywają pokarmy bogate w błonnik, mają o 12 proc. mniejszą szansę na rozwój choroby wieńcowej i o 11 proc. rzadziej zapadają na choroby sercowo-naczyniowe w porównaniu z tymi, którzy spożywają zaledwie 5 gramów błonnika dziennie (norma dzienna według Światowej Organizacji Zdrowia wynosi 20-40 gram dla osób zdrowych).
8 powodów, by zacząć jeść śliwki

Zapobiegają nowotworom
Zawarte w śliwkach przeciwutleniacze potrafią skutecznie zapobiegać chorobom nowotworowym. Naukowcy z uniwersytetu w Bostonie ogłosili nawet, że suszone śliwki, wśród wszystkich owoców i warzyw, mają najwięcej związków, które chronią przed nowotworami. Ich dobroczynne właściwości polegają głównie na usuwaniu wolnych rodników, które uszkadzają zdrowe komórki prowadząc do ich podziałów i mutacji, co może skutkować rakiem. Niezwykle istotna jest również zdolność przeciwutleniaczy do szybkiego usuwania szkodliwych produktów przemiany materii, które zalegając w komórkach stają się dla nich niebezpieczne


Na badaniach w laboratorium się jednak nie skończyło. Bostońscy naukowcy poszli dalej i po kilkunastu tygodniach spożywania diety wzbogaconej o różne warzywa i owoce, u osób i zwierząt, które jadły suszone śliwki, zanotowano aż cztery razy większe stężenie chroniących przed nowotworami przeciwutleniaczy.

Pomagają dbać o urodę
Śliwki powinny stać się ulubioną przekąską osób z tak zwaną cerą naczynkową. Zawarta w nich witamina K odpowiada za krzepnięcie krwi i zapobiega uwidacznianiu się naczyń krwionośnych na cienkiej skórze twarzy. Proces uszczelniania naczyń krwionośnych wspomaga także zawarta w śliwkach witamina C. Znana jest ona jako silny naturalny przeciwutleniacz. Chroni cerę przed przedwczesnym starzeniem i uszkodzeniami powodowanymi przez promienie UV, stymuluje produkcję kolagenu, rozjaśnia i uelastycznia skórę pomagając dłużej zachować jej młody wygląd.

/      Agnieszka  Majewska          fitness.wp.pl      /

piątek, 18 lipca 2014

… LEWORĘCZNI KONTRA PRAWORĘCZNI …

Kto myśli logiczniej, a kto jest bardziej twórczy? Kto lepiej radzi sobie z orientacją w terenie, a kto lepiej rozwiązuje problemy naukowe?

Za to, czy jesteśmy lewo- czy praworęczni, odpowiada mózg, który dzieli się na dwie półkule. Wspólnie rządzą one funkcjami ciała i procesami myślowymi. Jednak nie są one identyczne, każda z nich specjalizuje się w innych obszarach. Lewa półkula zawiaduje prawą stroną ciała (ręką, nogą, uchem, okiem), a prawa – lewą stroną. Jedna z półkul dominuje nad drugą. Jest to tzw. lateralizacja, czyli stronność (co oznacza, że jedna ze stron ciała jest sprawniejsza niż druga).
Lateralizacja ustala się już w okresie płodowym. Do 6 roku życia powinno się dać sprecyzować, czy dziecko jest lewo czy praworęczne.
Jeżeli jesteś praworęczny, prawdopodobnie dominuje u ciebie lewa półkula mózgowa. W przypadku osoby leworęcznej dominująca zazwyczaj jest półkula prawa. Istnieją również przypadki osób, u których jedna z dominujących części ciała (czyli ta, której człowiek odruchowo używa, np. pisze prawą ręką, nadstawia prawe ucho) znajduje się po tej samej stronie, co dominująca półkula. Bywa również, że lateralizacja jest słabo wykształcona (objawia się to m.in. oburęcznością).
Jeżeli chcesz upewnić się, która strona dominuje w twoim ciele, zwróć uwagę którą nogą kopiesz piłkę, którym okiem parzysz przez lunetę (tudzież zwiniętą kartkę papieru), które ucho przykładasz do słuchawki telefonu, którą ręką piszesz i rzucasz piłkę. Jeżeli dominują u ciebie narządy znajdujące się po prawej stronie, najprawdopodobniej dominującą półkulą jest lewa (i odwrotnie).
Funkcje półkul mózgowych
Każda z półkul odpowiada za inne obszary, więc ludzie prawo i leworęczni charakteryzują się różnymi zdolnościami. Jednak należy pamiętać, że półkule współpracują ze sobą, mimo że wyspecjalizowały się w pełnieniu różnych funkcji. Dlatego też pobudzając do pracy lewą półkulę, aktywujemy również prawą.
 
Badania z elektroencefalografem wykazały, że lewa półkula (dominująca u osób praworęcznych) jest bardziej aktywna od prawej, kiedy człowiek się wypowiada, uważnie słucha, pisze, liczy w pamięci, myśli logicznie, analizuje, rozwiązuje zadania matematyczne i szuka odpowiedzi na problemy naukowe.
Jest to półkula, którą charakteryzuje dosłowność, ponieważ jej domeną jest rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze. Dlatego też osobom, u których dominuje lewa półkula, trudniej jest zrozumieć przenośnie i związki frazeologiczne. Dużo lepiej radzą sobie one z materiałem, który można poddać racjonalnej, logicznej ocenie, niż np. z interpretacją wiersza. Lewa półkula odpowiada również liczby i numery. Cechuje ją matematyczność działania, dlatego informacje, które do niej trafiają, są przetwarzane sekwencyjnie.
Z kolei prawa półkula (dominująca u osób leworęcznych) odpowiada za twórczość, formy, kolory, rytm, analogie, metafory i ogół. Wykorzystywana jest przy czynnościach, wymagających wyobraźni. Świetnie radzi sobie z wizualizacją. Osoby, u których ta półkula dominuje, myślą obrazowo, np. kiedy usłyszą „drzewo”, widzą drzewo, podczas gdy osoby o dominującej lewej półkuli mają w tym przypadku przed oczami słowo drzewo. Prawa półkula potrafi uchwycić całość problemu, nie rozbiera wszystkiego na czynniki pierwsze. W niej również umiejscowione są umiejętności przestrzenne, odpowiadające za lepszą orientację terenie.
Tu także kształtuje się gust i poczucie estetyki oraz zdolności plastyczne i muzyczne.
W praktyce obie półkule się uzupełniają. Podczas słuchania piosenki, prawą półkulę interesują: melodia, rytm oraz rymy, a lewą słowa, składnia, sens zdań.
Szkoły dopasowane do praworęcznych
W szkołach od uczniów wymaga się przede wszystkim umiejętności słuchania i czytania ze zrozumieniem, pisania oraz liczenia. Za to wszystko odpowiada lewa półkula. Osoby praworęczne, u których to ona dominuje, są więc w uprzywilejowanej sytuacji.
Tymczasem proces uczenia się przebiega najefektywniej, kiedy angażujemy do pracy obie półkule. Warto wiec do materiału, który należy przerobić, włączyć kolor, rytm, przestrzeń, wyobrażenia i emocje. Informacje będą wtedy lepiej zapamiętywane.
/  zdrowie.wp.pl   /

KLESZCZ

Jest malutki, atakuje niepostrzeżenie i bezboleśnie. Często w ogóle nie zwracamy na niego uwagi. Dopiero po miesiącach czy latach tajemniczych objawów okazuje się, że cierpimy na chorobę przenoszoną przez kleszcze. Oto pasożyt doskonały, który wprowadza się do naszych domów.
 
Za najbardziej niebezpieczne zwierzęta w naszym kraju powszechnie uważane są agresywne psy. Po każdym nagłośnionym przez media przypadku ciężkiego pogryzienia np. dziecka rozpętuje się dyskusja, jak zapobiegać takim tragediom.

Pojawiają się pomysły na zmiany w przepisach, eksperci prześcigają się w diagnozach, miłośnicy psów bronią swych ulubieńców. Rzadko kto wspomina przy tym, że takie tragedie należą do rzadkości – Komenda Główna Policji nie prowadzi statystyk pogryzień przez psy, nawet tych ze skutkiem śmiertelnym. Z danych amerykańskich wynika, że ryzyko zgonu wskutek pogryzienia przez psa jest rzędu 1 do 18 mln – innymi słowy, więcej ludzi w ciągu roku zabij aj ą np. wózki widłowe.

Dziwne zatem, że równie głośno nie mówi się o zwierzętach, które co roku odpowiedzialne są za co najmniej kilkanaście tysięcy przypadków chorób, nierzadko ciężkich i mogących nawet prowadzić do kalectwa lub śmierci. O stworzeniach, które po cichu zajmują nowe siedliska, nierzadko tuż obok naszych. O żywych maszynach do przenoszenia groźnych mikrobów, którymi mogą się posłużyć nawet terroryści planujący atak biologiczny. O kim mowa? O kleszczach.

Arsenał krwiopijcy

Kleszcze namierzają swe ofiary za pomocą narządu Hallera, znajdującego się na pierwszej parze odnóży. Ten biologiczny „radar” potrafi rozpoznać kilkadziesiąt różnych zapachów, w tym substancje zawarte w pocie, feromony oraz wydychany przez nas dwutlenek węgla. Kleszcze czują także wibracje, zmiany oświetlenia (czyli rzucany przez nas cień) oraz ciepło naszego ciała. Dzięki temu nie tylko potrafią się do nas przyczepić, gdy idziemy przez łąkę czy zarośla, ale też szukają najlepszego miejsca do ugryzienia: takiego gdzie skóra jest cienka i dobrze ukrwiona (np. pod kolanem, w pachwinie, pod ramieniem czy u nasady włosów). Gryzą za pomocą hypostomu – aparatu gębowego wyposażonego w kolce utrudniające jego wyciągnięcie z ciała. Ślina pasożyta zawiera substancje znieczulające (dlatego nie czujemy ukąszenia), hamujące krzepnięcie krwi i działanie układu odpornościowego (to ułatwia zadanie przenoszonym przez kleszcze mikrobom). Dzięki temu kleszcz może spokojnie pożywiać się przez wiele godzin, a nawet dni.

Chorobowy kalejdoskop

Te malutkie pajęczaki wyspecjalizowały się w żerowaniu na niemal wszystkich grupach kręgowców (nie zagrażają tylko rybom). Żywią się krwią, która jest im niezbędna do rozwoju i dojrzewania. Ponieważ potrafią zaatakować tak, że w ogóle tego nie poczujemy, i nierzadko pożywiają się na więcej niż jednym organizmie, wiele groźnych mikrobów korzysta z okazji, by przenosić się wraz z kleszczami.

Chorobą, która atakuje co roku tysiące Polaków, jest borelioza (w USA zwana chorobą z Lyme), wywoływana przez bakterie zwane krętkami z rodzaju Borrelia i przenoszona przez kleszcze pospolite (Ixodes ricinus). Ludzkość miała z nią do czynienia już dawno temu. „Pisma medyczne pochodzące z 1550 r. p.n.e. opisują »gorączkę kleszczową«, a europejscy lekarze przez cały XIX wiek badali objawy zbliżone do tych, jakie występują przy chorobie z Lyme. Lekarze z tej amerykańskiej miejscowości, zajmujący się medycyną od kilku dekad, przypominali sobie pacjentów z lat 20. i 30., u których występowały podobne objawy chorobowe” – pisze Amy Stewart w książce „Zbrodnie robali”. Dopiero teraz jednak zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, jak wielkim problemem jest borelioza.

Zaczynamy, bo skala problemu nadal jest nieznana. W Polsce lekarze mówią o ok. 10 tys. przypadków rocznie (jeszcze kilka lat temu było to 8 tys.), stowarzyszenia pacjentów – o ponad 12 tys. Ale chorych może być znacznie więcej. W USA przez wiele lat miało być 30 tys. zachorowań, rok temu szacunki zwiększono dziesięciokrotnie. Skąd taka niepewność? Z natury samej choroby.

Boreliozę trudno jest rozpoznać, bo wielu pacjentów nie zauważa ukąszenia kleszcza albo nim zapomina. Nie zawsze na skórze pojawia się charakterystyczne zaczerwienienie (tzw. rumień wędrujący), a poważniejsze objawy mogą wystąpić dopiero po kilku miesiącach. Jest ich tak wiele, że wyglądają jak kalejdoskop: od bólów kostno-stawowych i zapaleń stawów, mięśni i ścięgien, przez zapalenia opon mózgowych, porażenia i zapalenia nerwów, po zapalenie mięśnia sercowego, stany chronicznego wyczerpania i objawy psychiatryczne (łącznie z depresją i zaburzeniami pamięci). I choć większość z tych chorób nie jest sama w sobie śmiertelna, mogą one przyczyniać się do skrócenia życia, a na pewno pogarszają jego jakość. Są też uczeni utrzymujący, że nieleczona borelioza zabija – tyle że bardzo powoli, przez wiele lat.

Skąd się wzięła choroba z Lyme?

Molly Murray wiedziała, że coś bardzo niedobrego dzieje się z jej rodziną. Od czasu swojej pierwszej ciąży pod koniec lat 50. XX wieku sama uskarżała się na dziwne, niewyjaśnione dolegliwości: ostre bóle ciała, zmęczenie, nietypowe wysypki, bóle głowy i stawów, stany gorączkowe – katalog objawów był tak długi i wprawiający w zakłopotanie, że na każde spotkanie z lekarzem pani Murray zabierała ze sobą całą ich listę. Przez te wszystkie lata jej mąż i trójka dzieci mieli podobne problemy ze zdrowiem. Bywały chwile, że wszyscy domownicy albo zażywali antybiotyki, albo leżeli w łóżkach unieruchomieni przez ból stawów, albo oczekiwali na rezultaty kolejnej serii badań laboratoryjnych.

Lekarze z jej rodzinnego miasta Lyme w stanie Connecticut nigdy nie udzielili żadnych konkretnych odpowiedzi na pytania Polly Murray; wyniki badań członków jej rodziny, przeprowadzonych pod kątem wszystkich możliwych dolegliwości, począwszy od tocznia rumieniowatego, skończywszy na sezonowych alergiach, były nieodmiennie negatywne. Z klinicznego punktu widzenia nic tym osobom nie dolegało. Kilku lekarzy zaleciło leczenie psychiatryczne, paru innych przepisało penicylinę albo aspirynę. Nie byli w stanie zrobić nic więcej.

W roku 1975 Polly Murray spotkała młodego lekarza o nazwisku Allen Steere, który po krótkim stażu w Centrum Zwalczania Chorób (CDC) w Atlancie poszukiwał jakiegoś projektu badawczego. Wysłuchał historii pani Murray i rozpoczął lekarskie dochodzenie, które doprowadziło go do odkrycia nieznanej wcześniej choroby przenoszonej przez kleszcze. Choć lokalne władze nie były zachwycone pomysłem, by tej strasznej chorobie nadać nazwę ich miasta, naukowcy nazwali ją chorobą z Lyme i nazwa się przyjęła.

Fragment książki „Zbrodnie robali. Wesz, która pokonała armię Napoleona, i inne diaboliczne insekty”, Amy Stewart, (W.A.B. 2012), skróty i tytuł od redakcji.

Niestety, polscy lekarze pierwszego kontaktu często nie umieją postawić rozpoznania, a testy w kierunku boreliozy zlecają bardzo niechętnie, uważając ją za wymysł pacjentów. „Diagnostyka jest dwuetapowa: najpierw robimy test ELISA na przeciwciała przeciwko kręt- kom, potem tzw. Western blot, który wykrywa antygeny bakterii. Drugi etap jest niezbędny, bo pierwsze badanie często daje wyniki fałszywie pozytywne, czyli wykrywa infekcję, choć do niej nie doszło” – wyjaśnia dr n. med. Małgorzata Bednarek z Kliniki Profilaktyki i Leczenia Chorób Zakaźnych Dzieci Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Bywa jednak i tak, że takie badania nie wystarczają, bo ludzie w bardzo różny sposób reagują na zakażenie bakteriami wywołującymi boreliozę. Niekiedy rozstrzygnięcie daje dopiero drogie, rzadko stosowane badanie PCR, które wykrywa bakteryjny materiał genetyczny.

Strzykawka z mikrobami

Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że borelioza to nie jedyna choroba przenoszona przez kleszcze pospolite. Jeden osobnik może mieć w sobie kilka mikrobów, w tym bakterie Anaplasma, odpowiedzialne za anaplazmozę (atakującą wiele narządów, głównie szpik kostny i węzły chłonne), i wirusa TBEV, wywołującego kleszczowe zapalenie mózgu.


Ta ostatnia choroba, diagnozowana co roku u kilkuset Polaków, to dobry przykład na to, jak niewiele wiemy o zagrożeniach ze strony kleszczy. Przez wiele lat wydawało się, że atakuje ona tylko w Polsce północno-wschodniej i wschodniej oraz na południowym zachodzie. Badania wykazały jednak, że występuje na terenie całego kraju – tyle że często nie jest prawidłowo rozpoznawana przez lekarzy. Na szczęście przeciwko kleszczowemu zapaleniu mózgu dostępna jest skuteczna szczepionka, ale wobec innych chorób przenoszonych przez te pasożyty medycyna często pozostaje bezradna.

W przypadku boreliozy teoretycznie znane są antybiotyki zwalczające chorobotwórcze krętki. W praktyce jednak leczenie wcale nie jest łatwe. „Standard zalecany przez Światową Organizację Zdrowia to co najmniej trzy tygodnie podawania jednego leku, dobranego zależnie od postaci choroby. Leczymy tylko pacjentów mających objawy boreliozy, a nie tych, u których badania wykazały infekcję” – podkreśla dr Bednarek. Niestety, poprawa często nie następuje od razu po leczeniu, co dodatkowo zniechęca pacjentów. A część lekarzy nie zgadza się z takim modelem terapii. Ich zdaniem skuteczne leczenie boreliozy wymaga podawania kombinacji różnych antybiotyków przez wiele miesięcy. To jednak z kolei może dodatkowo obciążać organizm chorego – i sprawa znów się komplikuje.

Najgroźniejsze zwierzę na ziemi

Wbrew pozorom nie jest to rekin, niedźwiedź, tygrys czy nawet kleszcz. Globalnie najwięcej ofiar na sumieniu mają komary.

Przenoszą one około stu schorzeń, w tym malarię, dengę i żółtą febrę. Ta pierwsza choroba zabiła więcej ludzi niż wszystkie wojny w historii ludzkości. Dziś choruje na nią ponad 200 mln mieszkańców Ziemi, z których co roku umiera milion. Są to przede wszystkim małe dzieci z subsaharyjskiej Afryki. 41 proc. ludzi żyje na terenach zagrożonych malarią. Na chorobę tę nadal nie ma szczepionki, a leczenie nie zawsze jest skuteczne – choćby dlatego, że wywołujący ją pasożyt, czyli zarodziec ma- laryczny, uodpornia się na najczęściej stosowane preparaty. Na szczęście nasze komary nie przenoszą malarii – Polacy mogą ją co najwyżej przywieźć jako mało sympatyczną pamiątkę z egzotycznej podróży. Dlatego na taki wyjazd należy się przygotować.

Przeszły Wisłę, przeszły Odrę

Walka z chorobami odkleszczowymi staje się coraz trudniejsza także dlatego, że same kleszcze stają się coraz pospolitsze. Pojawiają się masowo nie tylko w polskich lasach. Przykład? Jeszcze kilkanaście lat temu nie było ich np. w warszawskim Parku Łazienkowskim. Dziś już tam są, podobnie jak w wielu otaczających stolicę lasach, a nawet w zaroślach na terenie stołecznego zoo. „Co piąty dorosły kleszcz na terenie Warszawy jest zainfekowany groźnymi dla człowieka mikrobami. U 5 proc. osobników wykryliśmy więcej niż jeden patogen naraz” – mówi Marta Supergan-Marwicz, specjalistka od kleszczy z Katedry Biologii Ogólnej i Parazytologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.

Przyczyny tej inwazji nie są jasne. Część uczonych wskazuje na zmiany klimatyczne – wiadomo, że mnożeniu się kleszczy sprzyjają łagodne zimy (takie jak choćby ta ostatnia!) i deszczowe lata. Inni – na zmiany, jakie człowiek wprowadza w ekosystemach, np. wycinanie lasów, prowadzące do zmniejszenia liczby dużych zwierząt. „W takich warunkach mnożą się drobne gryzonie, z których kleszcze najłatwiej mogą przenieść groźne choroby na ludzi” – wyjaśnia Andy Dobson, ekolog z Princeton University.

Są też jednak zjawiska, których nikt nie potrafi wytłumaczyć. Tak jest w przypadku kleszczy łąkowych (Dermacentor reticulatus),które atakują przede wszystkim psy i przenoszą groźną dla nich (ale też dla ludzi o osłabionej odporności) babeszjozę wywoływaną przez pierwotniaki. Przez wiele lat występowały one na wschód od Wisły i na zachód od Odry, nie przekraczając linii wyznaczonych przez te rzeki. Teraz jednak nic już sobie z tego nie robią i można je spotkać na terenie całej Polski.

Kilka lat temu specjaliści od kleszczy mówili ostrożnie – by nie wzbudzać paniki – że pasożyty te mogą nawet wprowadzić się do domów na terenach leśnych czy wiejskich. Dziś trudno byłoby ukryć takie informacje. „Zdarzyło nam się bić kapciem w kleszcze chodzące po ścianie leśniczówki w Białowieży, w której nocowaliśmy” – opowiada Marta Supergan-Marwicz. Mniej narażone są domy otoczone pasami suchej ziemi – kleszcze najlepiej czują się w wilgotnym środowisku. Pomaga także regularne koszenie trawy, w której lubią się ukrywać.

Stado atakuje ze strychu

Nie trzeba jednak mieszkać w lesie, żeby trafić na niebezpieczne kleszcze we własnym domu. Chodzi o obrzeżki pasożytujące na ptakach – najczęściej na gołębiach. Jeśli mają okazję, atakują także ludzi, boleśnie ich gryząc. Tak było m.in. w Krakowie na Wieży Mariackiej. Obrzeżki tak dawały się we znaki hejnalistom, że przestali oni wykonywać swe obowiązki, a słynny hejnał odtwarzali z nagrań. Sytuacja wróciła do normy dopiero po dezynsekcji wieży.

Podobne przypadki zdarzają się także w budynkach mieszkalnych, np. kamienicach, w których gołębie zamieszkują poddasza. „Jeśli wypędzi się ptaki, obrzeżki zostają i ruszają na poszukiwanie żywiciela. Przez szpary w murach potrafią przedostać się do mieszkań. Słyszałam o przypadkach, gdy pojawiały się na ścianach setkami. W odróżnieniu od kleszczy pospolitych czy łąkowych, obrzeżki atakują stadami i zachowują się raczej jak komary: ugryzą, wypiją trochę krwi, uciekają, by za chwilę znów dobrać nam się do skóry. Przy takiej taktyce nie zależy im na tym, by żywiciel przeżył” – opowiada Marta Supergan-Marwicz.

Po ukąszeniu zostają długo utrzymujące się, swędzące lub bolesne zmiany skórne. Co gorsza, podobnie jak inne kleszcze obrzeżki potrafią przenosić choroby: kleszczowe zapalenie mózgu, boreliozę, salmonellozę. Najgroźniejsze są jednak wywoływane przez ich toksyny przypadki paraliżu oraz śmiertelnie niebezpieczna reakcja alergiczna – wstrząs anafilaktyczny. Z rzadka wiąże się te jednostki chorobowe z obrzeżkami, bo pasożyty te atakują najczęściej nocą i mogą zniknąć bez śladu.

Specjaliści doradzają uszczelnienie wszelkich szpar, przez które ptasie kleszcze mogą dostać się do domu, i regularne stosowanie preparatów odstraszających roztocza. Jaka jest jednak skala problemu w Polsce? „Tego nikt nie wie, bo nie robi się u nas badań nad obrzeżkami. Niełatwo się dostać do ich siedlisk, trudno je złapać” – mówi Marta Supergan-Marwicz.

Z biologicznego punktu widzenia kleszcze są cudem ewolucji. Przez miliony lat doskonale przystosowały się do pasożytniczego trybu życia. Trudno je znaleźć na skórze, a gdy komuś nawet się to uda, okazują się zaskakująco odporne np. na rozgniatanie. Mogą latami przetrwać bez pożywienia. Nasze środki chemiczne, takie jak DEET, odstraszają je tylko w wysokich stężeniach – takich, które niszczą tkaniny i są niebezpieczne dla skóry. Repelenty dostępne w naszych aptekach nie dają skutecznej ochrony. „Odradzam też stosowanie domowych metod. Kiedyś, wybierając się na zbieranie kleszczy do badań w Puszczy Kampinoskiej, posmarowałam się olejkiem waniliowym, mającym jakoby odstraszać komary. Nie zrobił na nich większego wrażenia, natomiast chyba bardzo się spodobał kleszczom – wbiło się ich wtedy w moją skórę łącznie 40!” – opowiada Marta Supergan-Marwicz.

Kleszczowe fakty i mity

  • Kleszcze nie lubią jasnych ubrań - Kolor nie robi im różnicy, ale ponieważ same są ciemne, najasnych tkaninach łatwiej je zauważyć. Możliwe natomiast, że kleszcze preferują tkaniny naturalne (np. bawełnę), a unikają syntetycznych.
  • Do usunięcia kleszcza potrzebny jest specjalny sprzęt - Wystarczy pęseta kosmetyczna, którą chwytamy go tuż przy powierzchni ciała i wyciągamy. Jeśli aparat gębowy nadal tkwi w skórze, należy wydłubać go igłą, tak jak drzazgę.
  • Kleszcza najlepiej posmarować tłuszczem lub alkoholem - Nie pomoże nam to pozbyć się go ze skóry. Może natomiast sprawić, że przez ukąszenie wniknie do naszego organizmu więcej groźnych mikrobów.
  • Chorobotwórcze mikroby atakują nas zaraz po ukąszeniu przez kleszcza - Na szczęście zajmuje im to kilkadziesiąt godzin. Ale im szybciej usuniemy kleszcza, tym lepiej, bo niektóre osobniki mogą zakażać od razu (jeśli wcześniej żerowały na kimś innym).
  • Jeśli w miejscu ukąszenia nie pojawiło się zaczerwienienie, nic nam nie grozi - Tzw. rumień, czyli okrągłe zaczerwienienie o blednącym środku, jest typowe dla infekcji bakteriami Borrelia, ale pojawia się najwyżej w połowie przypadków.
  • Preparaty kosmetyczne chronią przed kleszczami - Tylko do pewnego stopnia i przez ograniczony czas. Poza tym kleszcz potrafi wędrować po ciele człowieka, aż znajdzie dogodne miejsce do żerowania (często w jakimś schowanym pod ubraniem zakamarku).

  • /          Jan  Stradowski             focus.pl           /