brain_l_r

Bez zrozumienia zasad funkcjonowania mózgu nie jesteśmy w stanie zmienić systemu edukacji. A bez tego w szkole ciągle będziemy marnować nasze dzieci. O problemie rozmawiamy z Marzeną Żylińską, autorką Książki „Neurodydaktyka. Nauczanie  i uczenie się przyjazne mózgowi ”.

Obecny system edukacyjny z 45-minutowymi lekcjami, uczniami przykutymi do krzesła i nauczycielem jako jedynym źródłem wiedzy tkwi głęboko w systemie dziewiętnastowiecznym, kiedy celem edukacji było wychowanie i wykształcenie karnych obywateli, posłusznych i zdyscyplinowanych.
Wtedy nikt nie mówił, że dzieci mają być w szkole szczęśliwe. Ani gdzie indziej. Szczęście nie było celem ani kategorią społeczną. Dzisiaj jest inaczej. Za wszelką cenę chcielibyśmy, żeby nasze dzieci były mądre, dobre, ale przede wszystkim szczęśliwe. Szkoła, do której je odprowadzamy, powstała na użytek świata, którego już nie ma. I stąd biorą się problemy.
Dzieci idące do szkoły z ciekawością i chęcią nauki szybko ją tracą. Jak to się dzieje?
Proces uczenia się nie jest wlewaniem wiedzy do pustych i biernych umysłów uczniów. Mózg ma system selekcji informacji i przyswajając wiedzę, zawsze zadaje sobie pytanie: „Czy to jest mi potrzebne?”. Nie da się wtłoczyć komuś do mózgu tego, co ktoś inny uznał za ważne, każda jednostka sama musi uznać daną wiedzę za ważną lub przydatną. Dopiero wtedy uruchomi procesy, które są niezbędne, by wiedzę przyswoić i utrwalić. System edukacyjny z odgórnie ustalonym programem ignoruje wiedzę o funkcjonowaniu mózgu. W tradycyjnym podejściu uważamy, że nikt nie chce sam z siebie się uczyć, więc trzeba uczniów do nauki zmuszać. To nieprawda, bo dzieci mają naturalną chęć nauki i ciekawość świata. Te, które się czymś interesują i uważają coś za ciekawe, potrafią wchodzić w temat bardzo głęboko. Ale szkoła jest nastawiona na realizację programu, a nie na rozwijanie zainteresowań i talentów uczniów, więc edukacja idzie drogą opresji i wymuszania. To niszczy motywację wewnętrzną wynikającą z ogromnej naturalnej ciekawości poznawczej, jaką mają dzieci. 
Szkoła powinna postawić na indywidualność uczniów?
Dziś wszystkich próbujemy nauczyć wszystkiego, ignorując indywidualne zdolności i zainteresowania. Ktoś może powiedzieć, że jeśli pozwolimy dzieciom wybierać, czego chcą się uczyć i co je interesuje, to nie nauczą się wielu rzeczy, które my uważamy za ważne. Tylko że teraz, nie mając tego wyboru, też się ich nie uczą, bo mózg i tak z całego programu edukacji wybiera to, co sam uzna za potrzebne i interesujące.
Badacze mózgu postulują, żebyśmy wreszcie zaczęli podchodzić do edukacji tak jak do innych dziedzin nauki. Na przykład w medycynie lekarz musi dobrać odpowiednią terapię do pacjenta. Jak pacjent źle reaguje na jakąś terapię, to się nie mówi, że on jest zły, tylko zmienia się leki, szuka innej terapii.
A w dzisiejszej szkole wszystkich uczniów próbuje się wtłoczyć w takie same, odgórnie ustalone ramy, ci zaś, którzy nie reagują na zastosowane metody zgodnie z planem, są określani jako słabi. I tu musimy zmienić podejście – jeśli jakaś metoda nauczania nie działa, trzeba szukać innej.
Należy wziąć pod uwagę, że każdy uczeń jest inny, każdy przychodzi z innego środowiska, w którym do tej pory kształtował się jego mózg. Każdy ma inny mózg i każdy uczy się inaczej. Tymczasem my mamy jeden model, który ma być dobry dla wszystkich.
Nasz system edukacyjny nie daje też dzieciom czasu na indywidualne tempo rozwoju. Żeby z otrzymanych informacji stworzyć wiedzę i trwale zapisać ją w strukturach pamięci, mózg musi z nich stworzyć sieć. Niepołączone ze sobą informacje nie tworzą wiedzy. Dlatego po podaniu nowych musi być czas na ich przetwarzanie. Podczas przetwarzania informacji w neuronach zachodzą określone zmiany, wzmacniają się już istniejące połączenia synaptyczne i powstają nowe. Na to potrzeba czasu. Tych procesów nie przyspieszą wymagania programu edukacyjnego. 
To wina programu, że dzieci tracą zainteresowanie nauką?
Nie tylko. Mamy w mózgu takie struktury jak neurony lustrzane, które uczą się przez współbrzmienie i zarażanie. Dzieci zarażają się naszą pasją, entuzjazmem, zainteresowaniem, bo neurony lustrzane reagują na to, co dziecko obserwuje u otaczających je ludzi. Dlatego bardzo ważne jest to, kto uczy nasze dzieci w szkole, jakie to są osobowości. To nie mogą być ludzie ponurzy, zamknięci w sobie albo wręcz nielubiący dzieci. Nawet jeden toksyczny nauczyciel może wpłynąć na całe nastawienie dziecka do szkoły i nauki, dlatego jest absolutnie kluczowy. 
A takie elementy jak wyposażenie szkoły, nowe technologie?
Zasada jest taka, że im bogatsze w bodźce środowisko edukacyjne, tym lepszy rozwój mózgu. Ale można sobie wyobrazić, że kreatywny nauczyciel nawet w klasie o gołych ścianach potrafi stworzyć warunki do dobrego rozwoju. Oczywiście zdarza się też, że słaby nauczyciel w dobrze wyposażonej klasie i z pomocą nowych technologii prowadzi nudne lekcje. 
Ciekawą lekcję można zrobić i bez fajerwerków.
Dużo lepiej jest, na przykład ucząc biologii, wyjść z dziećmi na łąkę niż pokazać im film. Mózg najlepiej uczy się wielozmysłowo. Każdy z naszych zmysłów ma swoją reprezentację w korze mózgowej. Jeśli poznanie odbywa się tylko za pomocą jednego, dwóch zmysłów, jak to jest w przypadku oglądania filmu czy słuchania wykładu, to w korze mózgowej uaktywniają się jedynie obszary reprezentujące te zmysły. Jeśli natomiast dziecko poznaje coś aktywnie, w ruchu – budując, rzucając, rozmawiając, dotykając, oglądając, smakując, wąchając – czyli im więcej zmysłów zaangażujemy w poznanie danego zagadnienia, tym większy obszar struktur mózgowych będzie aktywny i bardziej się rozwinie. 
Dlatego telewizja i komputer nie powinny zajmować dzieciom dużo czasu?
Siedząc przed ekranem, możemy rozwinąć co najwyżej tę część mózgu, która odpowiada za odbieranie bodźców wzrokowych i słuchowych. A na przykład grając w piłkę, angażujemy wzrok, słuch, zmysł równowagi, dotyk, ćwiczymy koordynację ręka – oko lub noga – oko, rozwijamy połączenia neuronalne, które z kolei rozwijają wyobraźnię przestrzenną i później wykorzystywane są na lekcjach matematyki.
Dziecko spędza w szkole około połowy swojego aktywnego czasu. Drugą połowę – popołudnia, weekendy, wakacje – mamy do dyspozycji my, rodzice. Jak ją dobrze wykorzystać?
Badacze mózgu wskazują, że nasz mózg uczy się cały czas. U dziecka ma znaczenie to, ile z nim rozmawiamy, ile czytamy mu książeczek, czy buduje zamki z piasku, czy puszcza latawce, jeździ na łyżwach… Istotne jest całe spektrum kontaktów dziecka ze światem. Każde z tych doświadczeń kształtuje mózg, budując i utrwalając indywidualną sieć neuronalną. Mózg lubi nowości. Im więcej nowych zadań i wyzwań, które dziecko pokonuje, tym lepiej. Świetne efekty przynosi czytanie dzieciom na głos – nawet wtedy, kiedy już same umieją to robić – rozwija słownictwo, koncentrację. Warto też dużo z dziećmi rozmawiać. Najsilniejszym motorem, który pcha dzieci ku wiedzy, jest ich naturalna ciekawość poznawcza. Dlatego zadają nam tyle pytań. Odpowiadajmy na nie najlepiej, jak umiemy, nie zbywajmy ich, traktujmy poważnie. Wychodźmy często z domu, poznawajmy świat wspólnie. Nie trzeba od razu jechać do Egiptu czy Tunezji, wystarczy pójść do parku lub na łąkę, gdzie można doskonale uczyć dzieci obserwowania świata. Zwykłe domowe czynności mogą być okazją do nauki matematyki.
Na przykład przygotowując ciasto i odmierzając składniki, gdy chcemy zrobić podwójną porcję, już jest okazja, żeby dziecko obliczyło, ile potrzeba mąki, jeśli w przepisie jest jedna szklanka, ile jajek, jeśli w przepisie jest pięć. Albo kiedy malujemy czy tapetujemy pokój 
– obliczamy, jaka jest powierzchnia ścian i ile rolek tapety trzeba kupić. W takich sytuacjach mózg od razu widzi, po co jest ta wiedza, i natychmiast uwalnia neuroprzekaźniki. Rozpoczyna proces budowy połączeń neuronalnych, które zapiszą zdobytą podczas tego pieczenia ciasta czy tapetowania wiedzę matematyczną.
Rodzice często nie wiedzą, co to znaczy dobra szkoła i jak ją znaleźć.
Głównym kryterium dla wielu rodziców jest to, jak szkoła wypada w testach. Pierwsze, co robią, to sprawdzają jej miejsce w rankingach. I to jest błąd. Miarą sukcesu szkoły jest to, czy dzieci zachowują w niej swoją naturalną chęć do uczenia się, czy są szczęśliwe i czy się rozwijają. Rozwój daje radość – to wynika z tego, jak działa nasz mózg. Ale tego nie pokażą testy z zero-jedynkowym kluczem.
Zamiast skupiać się na ich wynikach, powinniśmy większą wagę przykładać do relacji w szkole. Neuronaukowcy przekonują, że istnieje bardzo ścisła zależność pomiędzy jakością relacji międzyludzkich a osiąganymi wynikami.
Żeby uczeń chciał się uczyć od nauczyciela, musi go najpierw lubić. Są nauczyciele, którzy mówią: „Ja tu nie jestem od lubienia, ja tu jestem od uczenia”. To ogromny błąd i brak podstawowej wiedzy na temat przebiegu procesów uczenia się. Dobry nauczyciel to nie ten, który zrealizuje cały program i zrobi dużo testów. Dobry nauczyciel to ten, którego uczniowie lubią, z którym chętnie przebywają, któremu zadają pytania, a on ma dla nich czas i poświęca im uwagę. U takiego nauczyciela dzieci rozwijają swój potencjał i nie tracą chęci do uczenia się.
Słabi nauczyciele zabijają w dzieciach chęć do nauki i ciekawość poznawczą, a to jest najgorsze, co mogą dziecku zrobić. Stres zapisuje się w strukturach neuronalnych razem z informacjami z danego przedmiotu i pozostaje na całe życie w postaci trwałego urazu i niechęci do przedmiotu, którego ten nauczyciel uczy.
Nie ma powodu, byśmy się biernie przyglądali, jak nasze dzieci w szkole przeżywają stres, jak tracą zainteresowanie i wiarę w siebie, jak marnują talenty. Jeśli dziecko niechętnie chodzi do szkoły, boi się, nie chce się uczyć, to znaczy, że coś jest nie tak ze szkołą i nauczycielami, a nie z dzieckiem. Nie bójmy się w takich sytuacjach reagować. Nawet jeśli oznaczałoby to zmianę klasy czy szkoły. W Polsce jest 650 tysięcy nauczycieli, a wśród nich naprawdę wielu świetnych i wiele bardzo dobrych szkół, w których najważniejsze jest dziecko, a nie miejsce w rankingu. Do nich posyłajmy dzieci.
Powinniśmy zadać sobie pytanie: po co wysyłamy dzieci do szkoły? Czy chodzi tylko o wiedzę kognitywną, bo tę sprawdzają testy, na których z kolei opierają się rankingi? Czy może jednak w szkole powinno być też miejsce na bycie szczęśliwym, na rozwijanie umiejętności komunikacyjnych, współpracy z innymi, własnych zainteresowań i talentów?
marzena żylińskaMarzena Żylińska zajmuje się metodyką i neurodydaktyką. Propaguje wprowadzenie do szkół nowej, opartej na wnioskach płynących z neuronauk, kultury edukacyjnej. Autorka licznych artykułów, materiałów dydaktycznych wykorzystujących wnioski płynące z badań nad mózgiem oraz książek „Między podręcznikiem a internetem” (Warszawa 2013) i „Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie się przyjazne mózgowi” (Toruń 2013). Prowadzi blog „Neurodydaktyka, czyli neurony w szkolnej ławce”.